Frankowa afera

Akcja kredytowania w postaci tak zwanych „kredytów frankowych’ przeprowadzona w Polsce była operacją złożoną i wielowymiarową. Obok inżynierii finansowej "omijającej prawo" i świetnego marketingu, przeprowadzono i nadal przeprowadza się sprawną kampanię dezinformacyjną. Sedno sprawy polega na tym, że zasadniczo te kredyty nie są wcale kredytami. Faktycznie, banki pod przykrywką wcisnęły setkom tysięcy klientów genialny produkt finansowy. Ci klienci zostali po prostu oszukani. Oczywiście przy wysokim poziomie interesowności i tupetu można ludziom wciskać kit, że podpisali umowę, wzięli kredyt i wiedzieli co robią. Tylko to tak jakby faceta z przestrzeloną głową nazywać samobójcą, podczas gdy znaleziono go przykutego do kaloryfera a pistolet leżał w drugim pokoju. Obrazując było tak. Bank pożycza klientowi dajmy na to 200 tysięcy PLN po kursie 3 do 1, ale udzielenie kredytu warunkuje tym, że klient musi kupić nieruchomość, która stanowi zabezpieczenie ale dodatkowo musi zagrać na rynku na kwotę tych 200 tysięcy na spadek kursu CHF. Biorąc pod uwagę ilu naiwnych klientów banki naciągnęły na taki produkt, łatwo można obliczyć w przybliżeniu stawkę tej akcji. Tak, chodzi o dziesiątki miliardów dodatkowych "zysków" dla banków. Stawka warta rozgrywki.

"Akcja Frank" to dość skomplikowane przedsięwzięcie i żeby sprawę rozpoznać i zrozumieć, trzeba rozpocząć od zdefiniowania jej elementów a w pierwszej kolejności od odnalezienia znaczeń terminów używanych w obszarze w którym się poruszamy. W kręgu takiej analizy muszą znaleźć się różne terminy określające kredyty o których mowa. Nie wdając się w tym miejscu w znaczenia finansowe i prawne terminów takich jak: kredyt, waluta, pieniądz , denominacja i kredyt denominowany, indeksacja i kredyt indeksowany, waloryzacja i kredyt waloryzowany, to ostatecznie musimy skonkludować, że indeksacja zastosowana przez większość banków przy tzw. kredytach frankowych jest tworem tak wynaturzonym, że nie można przypisać jej cech waloryzacji przewidzianej w kodeksie cywilnym, co dobitnie potwierdza orzeczenie Sądu Najwyższego I CRN 90/94. To i inne orzeczenia Sądów są bardzo ważne. Niezależnie co czujemy intuicyjnie, jakie rozwiązania w tej sprawie uważalibyśmy za sprawiedliwe, to na końcu, ważne jest, co o tym "pomyśle" mówi polskie prawo i jak w związku z tym (albo bez związku) zareagują Państwo i politycy.

Wracając do analizy problemu „kredytów frankowych” musimy także przedstawić pewne dane, które obrazują stan faktyczny. Kredyty o których mówimy, to kredyty wypłacane w złotych a ich źródłem nie jest pożyczka we frankach, lecz kapitały własne banków i depozyty złotowe klientów. Klauzule indeksacyjne w tych umowach, powodujące przeliczenie salda kredytu w dniu wypłaty na walutę CHF oraz wzrost salda zadłużenia proporcjonalny do wzrostu kursu franka, naruszają kardynalną zasadę swobody kontraktowania, tj. zasadę ekwiwalentności świadczeń stron, a przez to mogą zostać podważone w postępowaniu sądowym. Ponadto, bazując na prawidłowych definicjach przytaczanych wyżej terminów, widać gołym okiem, że są one często wadliwie interpretowane, ich znaczenie jest fałszywie przedstawiane w różnych publikatorach i mediach a ostatecznie ich stosowanie także w prawie jest niespójne. Przyczyny tego stanu rzeczy wynikają po trochu z niechlujstwa, zawładnięcia dziedziny finansowej przez różnego rodzaju "doradców" i akwizytorów oraz oczywiście z powodu ustawicznej pracy lobby bankowego.

Dla przykładu, słowo "denominowany" jest stosowane w raportach finansowych. W raportach rocznych banków mówi się o kredytach denominowanych w PLN. Pismo Rządu RP do EU pisze o kredytach denominowanych w CHF. Oświadczenie o świadomości ryzyka przedstawiane do podpisu klientowi przez bank, także mówi o kredycie denominowanych w walucie obcej. Prawidłowa forma to "denominowany w". Tylko taka forma jest prawidłowa, wszystkie inne są językowo błędne a skutkiem tych błędów jest ogrom nieprawidłowości w tym w orzecznictwie sądowym. Abstrahując od samej terminologii i porzucając dywagacje na temat błędów w jej stosowaniu oraz przyczyn tych błędów, ostatecznie bezwzględnie możemy ustalić fakty i nazwać rzeczy po imieniu.

Kredyt denominowany to taki, który określony jest w walucie obcej od początku do końca. Nie ma w nim słowa o złotówkach. Kredytobiorca otrzymuje w takim przypadku walutę obcą i spłaca raty kapitałowo-odsetkowe w ten sam sposób. Jest jednak pewien problem związany z tego typu kredytem - bank musi posiadać fizyczne środki dewizowe aby dokonać przelewu, lub wypłacić kredyt w gotówce. Banki nie posiadały wystarczających depozytów w walutach obcych aby przeprowadzić akcję kredytową na dużą skalę.

Kredyt indeksowany w stosunku do waluty obcej jest de facto rodzajem kredytu w złotych. Kwota takiego kredytu, wskazana w umowie, wyrażona jest w walucie polskiej. W dniu wypłaty kredytu lub jego transzy saldo zadłużenia przeliczane jest natomiast na walutę obcą i pozostaje w niej wyrażone przez cały okres kredytowania. Dalsze przeliczanie dokonywane jest - w odniesieniu do poszczególnych rat kredytu - z waluty obcej na złotówki. Z tego względu takie kredyty spłacane są przeważnie w złotówkach. Od strony podatkowej kredyt indeksowany stosuje "klauzulę waloryzacyjną", czyli jest synonimem kredytu waloryzowanego. Od strony prawnej indeksacja kredytu jest operacją nieprawidłową. Indeksować można prawdopodobnie pożyczkę, ale nie kredyt, który posiada narzędzie zmiennej stopy procentowej. Ominięcie dostępnego w prawie mechanizmu, a użycie w to miejsce innego, bardziej odpowiadającego jednej ze stron, spełnia znamiona omijania prawa.

Kredyt waloryzowany to szczyt komplikacji i finezji. Kredyt sam w sobie jest już bytem skomplikowanym a dodanie klauzul waloryzacyjnych oraz nowomowy dodatkowo komplikuje umowę kredytową do tego stopnia, że staje się on niezrozumiały nie tylko dla wielu z nas, ale także finansistów a już na pewno bankowców, którzy ostatecznie taki produkt sprzedawali. Waloryzacja kredytu ma de facto gwarantować zabezpieczenie wartości zobowiązania, utraconej w wyniku inflacji. Zatem przyjmuje się zasadniczo, także w orzecznictwie, że waloryzacja jest neutralna i nie przynosi zysków ani strat. Wyrównuje ona wartość zobowiązania niwelując efekt inflacyjny. Ponadto, w przypadku usługi kredytu związanego z zakupem nieruchomości, waloryzacja powinna być związana z wartością tej nieruchomości ale to już inna sprawa. Żeby uświadomić sobie skąd wziął się pomysł na waloryzację i żeby ją zrozumieć, nie możemy abstrahować od innego ważnego pojęcia, od zasady nominalizmu.

Zasada ta mówi, że spełnienie świadczenia pieniężnego następuje przez zapłatę sumy nominalnej, co oznacza, że zobowiązanie według polskiego prawa realizowane są w nominalnej wartości pieniężnej określonej w umowie. To bardzo kluczowy przepis. Dalej w swojej treści przepis ten mówi, że strony mogą zastrzec, że wysokość świadczenia zostanie ustalona według innego niż pieniądz miernika wartości a w razie istotnej zmiany siły nabywczej pieniądza sąd może zmienić wysokość lub sposób spełnienia świadczenia pieniężnego, chociażby były ustalone w orzeczeniu lub umowie.

Zatem podsumowując, waloryzacja z definicji jest neutralna ekonomicznie, gwarantuje utrzymanie wartości zobowiązania i jest w końcu odejściem od literalnej zasady nominalizmu w kierunku utrzymania wartościach godziwej zobowiązania. Godziwej to znaczy takiej, która jest rzeczywistą wartość rynkową. Przemyślana zatem i jasna jest konstrukcja art. 3581 k.c., który zawiera w § 1 zasadę nominalizmu czyli "zwracam tyle, ile pożyczyłem", a w § 3 tzw. małą klauzulę rebus sic stantibus, a w § 2 wcale nieprzypadkowo jest zapis mówiący o klauzuli waloryzacyjnej, która jak ustaliliśmy ma sens ochronny i zmierza do przywrócenia realnej wartości umówionego świadczenia. Czyli w przypadku kredytów frankowych chroniłaby ona bank przed sytuacją inflacji w Polsce. Tylko ... Gdzie ta inflacja?

Jak mówi Prof. Wydziału Prawa i Administracji UW Aleksander Chłopecki: "zawsze uczyliśmy (...), że celem klauzul waloryzacyjnych jest ochrona realnej wartości świadczenia, a nie gwałtowne i niewspółmierne wzbogacanie jednej ze stron transakcji. Proste zastosowanie literalnego brzmienia umowy w przypadku takim jak opisany powyżej jest sprzeczne z celem tej umowy (...). Tylko skrajny pozytywista prawniczy powie, że liczy się jedynie tekst umowy, a nie jej cel i znaczenie dla stron."

Często można spotkać się z opiniami, że „frankowicze” to spekulanci. Po pierwsze nie zgadzam się z tym stwierdzeniem, bo spekulant spekuluje świadomie a po drugie wolę kierować się kryteriami innymi niż przypuszczenia i domniemania. Otóż nie wiadomo właściwie na jakiej podstawie prawnej banki udzielały kredytów indeksowanych do walut obcych. Fakt, że co nie jest zabronione jest dozwolone nie ma zastosowania w tym przypadku, ponieważ zasada swobody umów właśnie tego zabrania ograniczając możliwość dowolnego ukształtowania treści umowy kredytu poprzez samą właściwość instytucji kredytu. Naturę kredytu określa art. 69 Prawa Bankowego, zgodnie z którym przez umowę kredytu bank udostępnia określoną kwotę a kredytobiorca zobowiązuje się do jej spłaty w zamian za odsetki i ew. prowizję, zaś kredyt może być udzielony w walucie PLN lub w walucie obcej.

Zatem klauzula indeksacja powodująca niemal dwukrotny wzrost pozostałego salda zadłużenia nie jest zgodna z naturą czy właściwością kredytu. Co więcej, jak wskazał Sąd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (sygn. akt XVII AmC 426/2009) służy ona jedynie wykonaniu umowy kredytu i tym samym określeniu sposobu rozliczeń pomiędzy kredytobiorcą a kredytodawcą. Niekorzystne dla klienta ukształtowanie umowy kredytowej poprzez wprowadzenie do niej klauzuli indeksacyjnej może być uznane za sprzeczne z zasadami współżycia społecznego, ponieważ wprowadza nierównomierność obowiązków stron przez co narusza kodeksową zasadę umów wzajemnych, do których należą umowy kredytowe, tj. zasadę ekwiwalentności świadczeń obu stron, co wskazał Sąd Najwyższy w orzeczeniu z dnia 19 września 2013 roku wydanym w sprawie sygn. akt ICSK 651/2012, w którym uznał, że "Z zasad współżycia społecznego (...) wynika, że umowa wzajemna powinna po obu stronach stwarzać równorzędne warunki jej realizacji. Nawet jeśli jest to umowa o cechach umowy losowej, wskazującej również na podobieństwo do gry i zakładu, jak w przypadku umów opcji walutowej, to nie może tworzyć już u swej podstawy oczywistych preferencji dla jednej strony umowy, zwłaszcza jeśli jest to strona profesjonalnie silniejsza."

Często pada także argument, że „frankowicze” wiedzieli co podpisują i sami są sobie winni. Zarzut typu "widziały gały co brały" wytaczany przeciwko zdesperowanym i będącym nierzadko na skraju bankructwa rodzinom jest nie do przyjęcia. W cywilizowanym państwie prawa taka zasada działać nie może. Państwa Członkowskie powinny zapewnić, aby nieuczciwe warunki nie były zamieszczane w umowach zawieranych przez sprzedawców lub dostawców z konsumentami oraz, jeżeli jednak takie warunki zostają w nich zawarte, aby nie były one wiążące dla konsumenta, oraz zagwarantować żeby umowa obowiązywała strony zgodnie z zawartymi w niej postanowieniami, pod warunkiem, ze po wyłączeniu z umowy nieuczciwych warunków może ona nadal obowiązywać.

Biorąc pod uwagę wszelkie okoliczności z którymi mamy do czynienia w przypadku "Akcji Frank", trudno przewidzieć jak ta cała afera się zakończy. Moim zdaniem stosując prawo literalnie i hołdując naczelnej zasadzie wykładni prawa, która brzmi clara non sunt interpretanda, czyli to co jest zrozumiałe i jasne nie wymaga interpretacji, da się w sądzie doprowadzić do unieważnienia kredytów frankowych lub przynajmniej przewalutowania ich po kursie z dnia wzięcia kredytu. Są nawet prawnicy, którzy twierdzą, że to bułka z masłem. Ja nie byłbym takim optymistą. Ci prawnicy mają moim zdaniem mają rację ale nie biorą pod uwagę siły lobbingu bankowego i różnych politycznych interesów.